niedziela, 25 listopada 2012

Prolog

Było ciemno i zimno. Niebo przecinały błyskawice, a w ziemię uderzały wielkie krople deszczu, mieszając się z kałużami krwi. Klęczałam tam, pośrodku piekła, które rozpętywało się wokół mnie z coraz większą siłą. Wpatrywałam się w ciało leżące przede mną. Ciało, które jeszcze przed chwilą było moim przyjacielem – Alanem Wind'em. Patrzyłam na niego, ale nie widziałam tak naprawdę. Martwym wzrokiem przejechałam po jego ranach wywołanych zaklęciem Sectumsempra. Uklękłam bezwiednie przy nim, drżącą ręką trzymając różdżkę, mrucząc zaklęcia uzdrawiające, nie odnotowując nawet tego, co działo się dokoła mnie. Zawzięcie powtarzałam wciąż te same słowa, nie patrząc na to, że nie skutkują. Alan był martwy. Zaklęcia nie leczyły ran w nieżyjącym ciele. To nie miałoby sensu. Wreszcie zdobyłam się na wykonanie jakiegoś konstruktywnego ruchu – przyłożyłam delikatnie głowę do jego piersi, choć wiedziałam, że nie poczuję żadnych oznak życia. A jednak gdzieś w głębi duszy wciąż szaleńczo wierzyłam, że Alan się obudzi, zaśmieje się i wszystko będzie jak dawniej. Wzięłam głęboki oddech i wsłuchałam się w odgłosy jego organizmu, ignorując wściekłe żywioły wody i powietrza. Nie było pulsu. Jego serce nie biło. Odszedł. Nie chciałam w to uwierzyć, chociaż zdawałam sobie z tego sprawę. Czemu więc wciąż próbowałam go uleczyć? Nie wiem. Wtedy nic z racjonalnych rzeczy się nie liczyło. Coraz bardziej otępiała i zmarznięta, nie zaprzestawałam używania magii, choć wypowiadałam zaklęcia coraz ciszej, bez przekonania, bez sensu, martwo i bez celu. W końcu opuściłam różdżkę. Wpatrywałam się tępo w przestrzeń, a mianowicie w mgłę, która zaczynała mnie otaczać. Nie dbałam o to. Gdzie byli teraz ludzie, których kochałam i którym ufałam? I dlaczego to przytrafiło się Alanowi? Teraz kiedy Harry pokonał Voldemorta, trzy miesiące po jego śmierci, kiedy podobno wszyscy Śmierciożercy zostali poskromieni! Czemu? I czemu akurat Alan? Czemu akurat on? - DLACZEGO?! DLACZEGO ALAN?! - nie zdawałam sobie z tego sprawy, ale te słowa wydobyły się ze mnie, wywrzaskiwane na głos, przebijając się przez grzmoty, strumienie deszczu i inne dźwięki rozwścieczonej natury. Gdzie byli? Gdzie byli moi przyjaciele, moi bliscy? Dlaczego nie było ich tutaj, przy mnie? W żadnym wypadku nie myślałam wtedy trzeźwo, wylewałam tylko z siebie żal po utracie przyjaciela. Poddając się wyczerpaniu, ścisnęłam mocno różdżkę skostniałymi palcami i opadłam na ziemię, obok Alana, czując w ustach słodki smak krwi. Jego czy mojej? Z oczu pociekły mi łzy; nawet nie próbowałam ich nawet powstrzymać. To nie byłoby naturalne – zatrzymywać coś, co było jedynym ujściem emocji po tym co się stało. Ostatnimi myślami przed snem było zastanawianie się, jak szybko ktoś mnie znajdzie. I kto? Jeden ze Śmierciożerców, rozsierdzonych śmiercią Czarnego Pana, czy przyjaciele? Potem powieki same mi opadły i powoli zasypiałam, wyczerpana fizycznie i psychicznie. Moja ręka powędrowała w stronę lodowatej dłoni Alana. Złapałam ją, i to było ostatnie co zapamiętałam.

5 komentarzy:

  1. Zgadzam się z KamieliaQ, zapowiada się na prawdę ładnie.
    Póki co nie ma za bardzo co komentować, jednak wiem ile to może dla Ciebie znaczyć, bo sama piszę opowiadania. Czekam więc na następny, następny [..] i następny rozdział ^^.

    Ronnie

    OdpowiedzUsuń
  2. Wow. Naprawdę cudoo. Popłakałam się. Czekam na więcej. Masz talent :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie wiedziałem, że masz taki talent :P choć gdybyś jeszcze na dodatek robiła coś takiego, że wyszukujesz w necie dane na temat np jak zachowuje się martwy organizm po stracie dużej ilości krwi. Jednak już ten prolog był ... piękny.

    OdpowiedzUsuń