czwartek, 27 grudnia 2012

Rozdział 3. Więzienie

Tak minęła jakaś godzina, a ja udawałam sen.

W końcu jednak zaniepokojony głos pani Pomfrey dał mi znać, że nie powinnam już dłużej nikogo martwić swoim egoistycznym, przydługim „snem”.

Zebrałam się w sobie i otworzyłam oczy. Poprawka – spróbowałam otworzyć oczy. Ale powieki nawet nie drgnęły. Ze zdumieniem spróbowałam jeszcze raz. I kolejny raz. Nic. Oczy pozostawały zamknięte. Teraz spróbowałam poruszyć ręką. Ona też nie zareagowała na komendę wysłaną przez mój mózg. Nogi, ręce, oczy, wszystkie po kolei części ciała – nie słuchały mnie. Byłam jak sparaliżowana. Ale to nie możliwe! Pani Pomfrey wyleczyłaby mnie z tego! Nawet gdybym była spetryfikowana, wyciągnęłaby mnie z tego. I, na Boga – nie mogłam być spetryfikowana, bo wtedy mój mózg by nie działał... a przynajmniej tak mi się wydawało. Ale przede wszystkim – wtedy mój węch i słuch nie działałby. Tymczasem ja wyczuwałam woń Skrzydła Szpitalnego i słyszałam jakieś rozmowy wokół mnie. No i czułam ciepło kołdry, którą byłam przykryta. Więc dlaczego nie mogłam się poruszyć, ani nawet otworzyć oczu?! Usiłowałam się odezwać, ale usta także odmawiały współpracy.

Co się ze mną dzieje?, myślałam, coraz bardziej panikując.

Nagle moje ciało drgnęło. Poruszyło się lekko, zmieniając pozycję, zupełnie, jak to czasem robi się podświadomie, przez sen...

Tak! To było dokładnie to. Moje ciało spało, wykonywało jakieś nieznaczne ruchy, oddychało itp. Ale mój umysł nie spał. Ani moja dusza.

I to chyba było najbardziej przerażające. Byłam uwięziona we własnym, śpiącym ciele, nie panując nad żadnym narządem, poza mózgiem. Chciałam krzyczeć, kopać, robić cokolwiek, żeby mnie stąd wypuścili. Żeby obudzili moje ciało. Czemu nic nie robili?

Czułam się jak w najgorszym koszmarze na Ziemi.

Tymczasem moja ziemska powłoka, zupełnie bez mojego przyzwolenia, zaczęła leciutko drżeć, w miarę jak w głowie wykrzykiwałam o pomoc z zewnątrz.

- Patrzcie, ona się trzęsie. Tak jakby miała koszmar! - usłyszałam czyjś cichy głos. Hermiona.

KOSZMAR? No przezabawne określenie.

- Próbowałam ją wybudzić wszystkimi sposobami. A ona po prostu śpi. Nie wydaje się też odczuwać żadnych potrzeb, po prostu nic. Ale nie mam pojęcia, co się z nią dzieje. To nie śpiączka, ze śpiączką poradziłabym sobie w kilka minut. Nie mam pomysłu, jaką klątwę mogli w nią rzucić! - odezwała się płaczliwie pani Pomfrey.

Ktoś usiadł obok mojego łóżka i złapał mnie za rękę. Po moim ciele rozlało się ciepło. Syriusz.

Nic nie mówił, ale sama jego obecność była krzepiąca. Na chwilę zapomniałam, że moja dusza i umysł tkwią w ciele jak w klatce.

- To nie jest zwykły sen. - usłyszałam czyjś dobitny, cedzący słowa głos. Czyżby Severus Snape?

- A więc co? - odezwał się Syriusz.

- Nie wiem. - odparł po prostu Snape.

- W takim razie bardzo nam pomogłeś. - warknął mój przyszywany ojciec, nie puszczając mojej ręki.

- Dowiem się, co jej jest. - odwarknął profesor i usłyszałam, jak zamykają się za nim drzwi.

- Okropny facet. - wymamrotał Ron.

- Nie mów tak. Wiesz, że jest nieszczęśliwy, to dlatego.

- Mógłby się choć trochę zmienić, po tym wszystkim. - mruknął Harry. - Ale chce pomóc. Nie jestem pewien czy to jego humanitarność się odzywa, kiedy widzi niebudzącą się uczennicę, czy po prostu fascynuje go nietypowa klątwa, której żadne z nas nie zna i chce dociec co to takiego. Zawsze miał w końcu słabość do Czarnej Magii, co nie?

Hermiona zganiła go za taką wypowiedź i wszyscy zamilkli.

Nie mogłam dociec, ile osób jest w sali. Słyszałam parę głosów, cichych szeptów, ale nie mogłam dojść, kto tu jeszcze jest. Nie mogłam na nich spojrzeć. To takie frustrujące, że nie dało się tego wyrazić. W dodatku czułam coraz silniejszą potrzebę ruchu, choćby najmniejszego. Nie mogłam dłużej tkwić w tym więzieniu, kiedy nikt dookoła nawet nie wiedział, że ich słyszę. Myśleli, że śpię, że po prostu mam nieprzyjemne sny. A tymczasem ja oddałabym wszystko, żeby po prostu usnąć. Nie dało się wytrzymać tej niemożności skinięcia palcem, a jeśli już to się działo, to bez mojej ingerencji w ten czy inny ruch.

Nie da się chyba opisać do końca, co się działo w moim umyśle. A najgorsze było przeczucie, że będzie coraz gorzej...

***

Syriusz. Podczas kiedy leżałam w szpitalu, kiedy miałam najgorsze ataki histerii, która paliła okropnym, mentalnym ogniem, domagając się uwolnienia jej w jakiś sposób, starałam sobie wmawiać, że przecież on jest przy mnie, że nic mi nie będzie, żebym zachowała spokój, bo kiedy zbyt dawałam się uwolnić emocjom, moje ciało lekko drżało, a to Go tylko martwiło. Nie mogłam mu tego robić.

Teraz opowiem wam, kim był Syriusz w moim życiu.

Moi rodzice byli Polakami. Mugolami, dla ścisłości. Kiedy mama zaszła w ciążę, wyprowadzili się do Anglii.

Mama zmarła młodo, ja miałam wtedy zaledwie parę miesięcy. Potrącił ją samochód. Jedyne co mi po niej zostało, to parę zdjęć. Parę nieruchomych, pięknych fotografii. Moja matka była piękna. Chuda i drobna. Miała wielkie niebieskie oczy, piękną, bladą cerę i czarne loki. Tyle wiem ze zdjęć i opisów taty. Tata. Był podobny do mnie. Jasno brązowe włosy i szarozielone oczy. Jak ja. Nosił lekką bródkę. Pamiętam to. Jego pasją były motory. To ona sprawiła, że poznał Syriusza, który czasem zaglądał do salonu motorniczego, który prowadził mój tata. Któregoś dnia jednak tato rozpędził się zbyt na motorze i prawdopodobnie w coś uderzył. Jego ciało znaleziono przy pojeździe, na drodze, 30 kilometrów od naszego domu. Tak o to zostałam sama. Żadnej rodziny, rodzice chrzestni nieszczęśliwie mieszkali za granicą i nikt z rodziców nigdy nie wiedział nawet, w którym kraju. Chyba się kiedyś pokłócili, ale nie wnikałam. A może powinnam była. Miałam niecałe trzynaście lat. Wtedy, po pogrzebie, kiedy wróciłam do domu, weszłam samotnie do salonu taty, znajdującego się tuż przy naszym domu. Weszłam do niego, patrząc smutno na tabliczkę „ZAMKNIĘTE” i wyblakłą naklejkę – motocykl, naklejoną na okno przeze mnie, w wieku około pięciu lat. Minęłam kilka ustawionych w salonie motorów. Usiadłam pod ścianą, wpatrując się w jakiś skuter, bezgłośnie wylewając łzy. Czułam nienawiść do motoryzacji, bo zabrała mi oboje rodziców.

Patrzyłam na pojazd, chcąc go kopnąć, roztrzaskać, wyładować się na nim.

Jakie więc było moje zdziwienie, kiedy opony rzeczonego skutera zaczęły się topić. Potem to samo stało się z metalem, z którego pojazd został wykonany.

„To ja to zrobiłam”, przemknęło mi przez myśl. Osłupiałam. Przecież chyba nie było innego wytłumaczenia? A potem nagle zaczęłam zastanawiać się, dlaczego jeszcze nie przyszedł po mnie żaden funkcjonariusz i nie zabrał mnie do domu dziecka.

Wtedy ktoś stanął przy mnie.

- Chodź. - powiedział.

- Dokąd? Do którego domu dziecka? - spytałam cicho, nie podnosząc nawet głowy.

- Nie pójdziesz do domu dziecka. - oznajmił ktoś łagodnie.

Usiadł naprzeciwko mnie. Spojrzałam na niego. To był on. Syriusz.

- Jak to? - nie zrozumiałam, wycierając szybko łzy.

- Ja... hm, adoptowałem cię. - odparł.

- Ty? - spytałam z niedowierzaniem. - Czemu?

- Nie masz nikogo. - wzruszył ramionami. - Zmienisz też szkołę. Hogwart. Mówi ci to coś? - zapytał spokojnym, kojącym głosem. Uspokajał mnie.

- Ja... nie. Nie wydaje mi się. - odparłam.

- Masz na imię Veronica, prawda? - upewnił się.

Przytaknęłam.

- Bo widzisz, kiedy czasem was odwiedzałem, zaobserwowałem coś. Zauważyłaś, że czasem dzieją się wokół ciebie nietypowe rzeczy? Jak na przykład... latające szklanki?

- Nic takiego. Telekineza. Niektórzy tak mają. Ja jestem jedną z tych osób.

- Nie do końca. Oprócz lewitujących przedmiotów zdarzały się też innego rodzaju przypadki, mam rację?

- Właściwie to... raz na wuefie zdarzyło mi się jakby... lekko unieść w powietrze, o jakieś dwa cale. Ale wzięłam to za jeden z objawów moich... umiejętności. Raz też nauczycielka zapytała mnie na lekcji, a ja bardzo chciałam, żeby zadzwonił do niej ktoś z ważną informacją, i żeby wyszła z telefonem z sali... i dokładnie to się stało, ale... ja chyba po prostu miałam szczęście? - powiedziałam niepewnie. Właściwie to myślałam na głos.

- To dokładnie to, o czym mówię. Jak to możliwe, że nie dostałaś listu w wieku jedenastu lat? Będziesz lekko opóźniona w nauce. - zmarszczył brwi.

- Ale ja... co?

- Bo widzisz, Veronica, ty jesteś... czarodziejką.

- Że co? Przykro mi, nie jestem w nastroju do żartów.

- Nie żartuję. - powiedział spokojnie mój nowy ojciec.

Byłam zdenerwowana i wyciągnęłam rękę, żeby się na czymś wyżyć. W tym momencie drugi motor przeze mnie się stopił, i to w wyjątkowo szybkim tempie.

- Nie sądzisz, że ludzie z telekinezą nie mają aż tak zabójczych możliwości jak ty? Zresztą... żeby ci udowodnić, że magia istnieje... - wyciągnął różdżkę. - Patrz.

Wycelował w zniszczony motocykl, a ten jakby sam się naprawił i stał nienaruszony.

Potem Syriusz wycelował w drzwi, a klamka sama się otworzyła i drzwi stanęły otworem.

To było zarówno niepokojące, jak i fascynujące.

- I jest szkoła, w której tego uczą? - upewniłam się.

- Tak.

Patrzyłam na niego, całkowicie zbita z tropu.

- Za dużo wstrząsów... przepraszam, powinienem był z tym zaczekać... - zaczął.

- Nie, w porządku. Nic mi nie jest, ja... ja tylko się tego nie spodziewałam, wszystko... wszystko dobrze.

I na przekór swoim słowom, ukryłam głowę w dłoniach i rozpłakałam się. Nadmiar wrażeń – pogrzeb, nowy ojciec, magia...

Ostrożnie usiadł obok mnie i lekko przytulił. Chyba nie był pewny, jak zareaguję.

Ale ja mu ufałam, od samego początku.

Wtuliłam głowę w jego marynarkę i płakałam.

Następnego dnia spakowałam swoje rzeczy do walizki na kółkach i czekałam na Syriusza, który miał po mnie przyjechać w południe.

Przybył punktualnie, na (o, ironio) motorze.

Spojrzał na mój bagaż i dotknął go różdżką.

Spojrzałam na walizkę, zdumiona. Już nie była podróżną walizką na kółkach, tylko... kufrem na kółkach.

- Co zrobiłeś? Styl retro, czy co? - skrzywiłam się wtedy.

- Nie, transmutowałem twoją walizkę w kufer, żeby... nie rzucał się w oczy.

- Yyy?

- Wszyscy uczniowie Hogwartu mają kufry. Walizek w kwiaty raczej tam... nie spotkasz.

- Rany, ta szkoła to jakiś stary gotycki internat, gdzie wałęsają się duchy, a uczniowie piszą gęsimi piórami po pergaminie, jak mnisi w średniowieczu? - mruknęłam.

- Mniej więcej. - przytaknął.

- Co?! - zatrzymałam się w pół kroku.

- Nie martw się, atmosfera jest bardzo przyjemna, a duchy nie straszą i są bardzo miłe. Tylko Irytek bywa złośliwy, ale nie musisz się go bać. A budynek wygląda raczej jak zamek z baśni, niż jak gotycki klasztor. - wyliczał Syriusz, wręczając mi czarny, lśniący kask.

- Boję się, co tam zastanę. Czarownice i czarodzieje łypiące na mnie złowrogo, mieszając w swoich kotłach?

- Kociołek! Ach, i książki... i! Zapomniałbym. Twój list z Hogwartu! - wręczył mi zalakowaną kopertę.

Przeczytałam uważnie list dwa razy.

- … Pióro, kociołek miedziany, różdżka... dopuszczalne zwierzęta to sowa, kot albo ropucha?! Ja naprawdę zaczynam się bać. - jęknęłam.

Syriusz zaśmiał się. Jego śmiech przypominał... szczekanie psa? Tak mi się wydawało.

Wsiadłam na motor, a moja walizka została wprowadzona w stan lewitacji, podążając za nami (Syriusz użył zaklęcia Locomotor), przykryta wcześniej jakąś płachtą gwarantującą niewidzialność. Płachta była przez niego nazywana „pożyczoną od Harry'ego peleryną niewidką”. Harry, jak już zdążyłam się wywiedzieć, to był chrześniak Syriusza, sierota – tak jak ja. A więc był moim... przyszywanym bratem? Ciekawie.

Jeśli chodzi o przydział do Domu, to zostałam zaprowadzona do gabinetu dyrektora, na Mini Ceremonię Przydziału. Usiadłam na stołku, wciśnięto mi na głowę Tiarę Przydziału, a ona ględziła coś o tym, że jestem bystra i pojętna, więc może Rawenclaw... ale że jest też we mnie odwaga i lojalność, więc może Gryffindor. Wtedy przypomniałam sobie, że mój nowy „brat” - Harry, jest Gryfonem i zaczęłam w myślach modlić się o przydział do tego domu. Tiara jeszcze coś paplała o tym, że dobrym bym była Krukonem, ale jeszcze lepszym Gryfonem, więc wreszcie ryknęła: GRYFFINDOR!, i było po wszystkim.

Tak o to trafiłam do Hogwartu, na drugi rok.

Poznałam Jenny – Gryfonkę z mojego roku, Harry'ego, Rona, Hermionę, Ginny, Lunę, Neville'a... i Alana.

Po lekcjach musiałam biec na dodatkowe zajęcia uzupełniające do wszystkich nauczycieli, nadrabiając zaległości z pierwszego roku.

Miałam więc bardzo mało czasu na życie towarzyskie, a za to kupę zadań domowych, z roku pierwszego i drugiego. Jak to dobrze, że z większością przedmiotów nie miałam problemów. Jednak nawet jeśli miałam smykałkę do magii, to i tak goniący materiał i zatrważająca ilość prac domowych była nieco ponad moje siły. Na szczęście pomagali mi przyjaciele, tłumacząc niektóre rzeczy a czasem nawet dyktując, co napisać w eseju dla Snape'a, Flitwicka, McGonagall, Binns'a czy innego nauczyciela. Nawet Hermiona czasem dawała mi gotowce do przepisania, bo widać wiedziała co to znaczy harować co dzień, co noc i chyba się zlitowała. Z pomocą bliskich, w tym także Syriusza, który co nieco wiedział o nauce w Hogwarcie, a także o mało wychowawczych, acz skutecznych sposobach ściągania na testach itp., których nie omieszkał mi pokazać.

Tymczasem, kiedy byłam na trzecim roku, nastały ciężkie czasy dla Hogwartu. Snape jako dyrektor, tyrania na każdym kroku, Voldemort panujący nad czarodziejami, coś mało przyjemnego.

Trzymałam się Ginny, bo była starsza i pomagała mi, Jenny i Alanowi.

Potem wraz z Nevillem i Luną zaprowadziła nas do Pokoju Życzeń, z którego przejście prowadziło do karczmy Aberfortha Dumbledore'a.

Potem, kiedy Harry pokonał Voldemorta, kontynuowałam naukę, i trzy miesiące potem zostało zorganizowane Święto Merlina... i wszystko potoczyło się źle. Alan odszedł.

***

Wciąż byłam w skrzydle szpitalnym. Koszmar trwał. Już drugi dzień.

Zawsze uważałam, że określenie „dusza drze się w strzępy” to przesadzone stwierdzenie, w jakimkolwiek kontekście by go nie użyć. Teraz jednak czułam coś podobnego. No bo jak mózg i dusza może przeżyć w zamknięciu, no jak? To jest nienaturalne, chore, okrutne. Czułam się jak zwierzę zamknięte w klatce tak małej, że praktycznie nie da się w niej oddychać. Albo nawet gorzej. Tak, zdecydowanie gorzej. Tak źle, jak opisać się nie da. Wtedy wolałam być torturowana Cruciatusem, niż znosić wewnętrzne męki, tysiąc razy gorsze od cielesnych.

Nie byłam w stanie stwierdzić, ile czasu minęło. Chyba parę godzin.

Parę osób zostało wygonionych przez panią Pomfrey. Nawet McGonagall, do której pielęgniarka zwracała się per „Pani Dyrektor”. A więc i ona tu była! Profesor Minerva McGonagall, zaniepokojona dziwnymi objawami „choroby” jednej z uczennic, przybyła, by wraz z paroma innymi osobami zamartwiać się, że wciąż się nie budzę.

Hm, to miłe, ale wcale w żaden sposób mi nie pomogło.

Wciąż czułam, że na krześle przy łóżku siedzi Syriusz. Wciąż dodawało mi to siły woli, by nie puścić z mentalnych uprzęży swoich nerwów i frustracji, które potrafiły we mnie wybuchać nagle i niespodziewanie, żądając uwolnienia zmysłów, umysłu, duszy. A ja, jak już wspominałam, nie mogłam dopuścić do tych ataków furii, wściekłości i nieokreślonej energii, gdyż wtedy moje ciało reagowało lekkim niepokojem, jak podczas koszmaru, jak to określiła Hermiona. A niepokój mojej cielesnej powłoki równał się niepokojowi Syriusza, który zawsze poruszał się niespokojnie na swoim miejscu, kiedy widział, że coś się wewnątrz mnie dzieje niedobrego.

Dlaczego nie mogłam dać mu jakoś znać, że to doceniam, że choć mam zamknięte oczy, to czuję jego zmartwienie, ciepło jego dłoni, że słyszę jego głos i że mój umysł nie śpi?

Z każdą godziną moje starania, by utrzymać emocje w ryzach, dawały trochę mniejsze efekty. Coraz trudniej było mi nie wybuchnąć. Jednak równolegle z tym, jak opętywał mnie szał, uczyłam się sposobów na uspokojenie. Po pierwsze, powoli odtwarzałam w głowie obraz pomieszczenia w którym się znajdowałam, i dokładnie przypominałam sobie twarz Syriusza. Wyobrażałam sobie, jak teraz wygląda, trzymając mnie za rękę. Dawało mi to nieco samokontroli. Po drugie, powtarzałam sobie w myślach w kółko jakieś jedno słowo, jak mantrę. To z kolei trochę odrywało mnie od rzeczywistości, no i skupiałam się na czym innym, niż ogień, palący mnie od środka. Po trzecie, przypominanie sobie jakichś miłych wydarzeń, po kolei, ze wszystkimi szczegółami, pomagało mi oddalić się do świata wspomnień. Po trzecie, przypominałam sobie informacje, które miałam umieć na najbliższy test z Historii Magii. Nudne daty, burzliwe wojny goblinów, i inne tego typu rzeczy, dawały mi przynajmniej materiał do przetwarzania w mózgu. Ostatnim sposobem było „śpiewanie” w głowie ulubionych piosenek. Zawsze kochałam śpiewać, to mnie odstresowywało i było moją pasją. Rozwijałam ją więc, w myślach...

Wyżej wymienione zabiegi dawały całkiem przyzwoitą możliwość ignorowania nieziemskiego, nieokreślonego bólu, szalejącego wewnątrz mnie. Nie byłam jednak pewna, czy dam radę robić to stale i wciąż.

W końcu usłyszałam głos profesora Lupina. Powiedział Syriuszowi, że idzie już z Tonks do domu, i chyba coś w stylu: „Trzymaj się. I ty też, Veronica.”

Czyli oni też tu byli. I Szalonooki Moody, który też już się pożegnał, mrucząc w swoim stylu jakieś nieco brutalne, ale krzepiące słowa w stronę Syriusza.

Szkoda, że nikt nie wiedział, że choć ciało chwilowo nie było przeze mnie kontrolowane, to duchem byłam obecna, i że słyszałam wszystko, co mówili.

Minęło już dużo czasu, odkąd się „obudziłam”. Teraz żałowałam, że nie zostałam w tym słodkim niebycie, który mnie otaczał przed tym cholernym „przebudzeniem”, po którym z kolei zaczęło się piekło i dowiedziałam się, że moje ciało mnie nie słucha. Że ono nadal śpi...

Tymczasem Syriusz trwał przy mnie, trzymając za rękę.

Musiał być już strasznie zmęczony. Gdybym mogła, kazałabym mu iść spać, powiedziałabym mu, że jakoś sobie radzę, że nie musi się dla mnie zamęczać. Gdybym tylko mogła. Ale nie mogłam.

W sali byłam już chyba tylko ja, on i pani Pomfrey. Ale pewności nie miałam, bo zmysł wzroku nie funkcjonował. To było tak strasznie frustrujące. Zupełnie jakbym oślepła... a to już nie było frustrujące, tylko przerażające.

Nagle ktoś wszedł.

- Możesz iść, ja jej popilnuję. - syknął ktoś. Ktoś, czyli... Mr. Severus Snape.

Mój tata, wujek, czy jak tam chcecie go obie nazywać, wyraźnie się zawahał. Ścisnął mocniej moją dłoń.

- Czemu nagle chcesz przy niej być? - spytał podejrzliwie.

- Jesteś zmęczony, ktoś musi cię zmienić. - odparł groźnie Severus.

Ale przecież kto jak kto, ale Syriuszowi niestraszny był złowróżbny głos Snape'a.

Mimo wszystko powoli wstał, puścił moją rękę. Natychmiast moje bariery na chwilę runęły, i ciało lekko zadrżało. W pośpiechu zaczęłam w kółko powtarzać sobie w myślach: „mama, tata, spokój, mama, tata, spokój...”. Nie był istotny dobór słów, tylko skuteczność. Ciało uspokoiło się.

Syriusz chyba to zauważył, bo gdy odezwał się do Snape'a, jego głos był cichy i... proszący.

- Severusie, wiesz dużo o czarnej magii, o sposobach Śmierciożerców. Proszę, pomóż jej. Zrób to, proszę. Nie dla mnie, ale dla niej.

Chciało mi się płakać, krzyczeć, chciałam paść w ramiona Syriuszowi, podziękować mu za wszystko, co dla mnie zrobił... tymczasem zamiast tego pozbyłam się na chwilę samokontroli, i moje ciało niespokojnie przewróciło się na drugi bok.

Przez chwilę panowała cisza.

Wreszcie odezwał się Severus: - Powiedziałem, że dowiem się, co jej jest.

- Obiecaj. Obiecaj, że jej pomożesz. - poprosił gorączkowo Syriusz. No, „poprosił” to może złe słowo. To nie brzmiało jak prośba.

- Zrobię, co w mojej mocy, ale to co jej zrobili, to niespotykana, stara magia. Nie wiem, co to za klątwa. Idź. - rozkazał na koniec i Syriusz powoli ruszył ku drzmiom, świadczyły o tym jego kroki. Wyszedł, a Snape usiadł przy mnie.

Co dziwne, jego obecność nie wywoływała we mnie niepokoju, czy czegoś podobnego. Snape zawsze z zewnątrz był odzwierciedleniem idealnego spokoju. Jego twarz była niczym kamień, a słowa cedził powoli i dobitnie.

Teraz ten spokój z niego emanował i trochę mi się udzielał, tak samo jak poczucie bezpieczeństwa. To nie dawało mi takiego wewnętrznego pokoju, który odczuwałam w obecności Syriusza, a jednak coś podobnego. Niestety, moc Syriusza i Snape'a były zakłócane przez inne, istotne szczegóły – byłam uwięziona wewnątrz swojego ciała, a wszystkie moje zmysły napierały na mnie od środka, krzycząc i torturując mój umysł i duszę. Czasami czułam, że jeśli nie wykonam teraz jakiegoś ruchu, to postradam zmysły. I nie było w tym ani krzty przesady.

Tymczasem ja poczułam, że profesor Snape wbija we mnie przeszywające spojrzenie. Teraz, kiedy wzrok „nie działał”, mój instynkt pracował na zwiększonych obrotach, więc po prostu czułam na sobie jego wzrok, nie pytajcie jak, bo sama nie wiem.

Zastanawiałam się, o czym myśli. I czy naprawdę chce mi pomóc. Teraz, kiedy wiedziałam, że w rzeczywistości Severus jest dobrym, nieszczęśliwym człowiekiem i że zawsze chronił Harry'ego, byłam w stanie uwierzyć, że chciałby mnie obudzić. Oby tylko wreszcie zweryfikował klątwę, którą na mnie rzucono.

Całą noc (podejrzewałam, że była noc, bo pani Pomfrey, kiedy dowiedziała się, że profesor Snape zamierza mnie pilnować, poszła do swojego pokoju i już nie wychodziła.) Snape patrzył na mnie uważnie. Byłam pewna, że to robił, intuicja dawała mi co do tego jednoznaczne sygnały.

Rano, kiedy do skrzydła szpitalnego wszedł Syriusz, Snape wstał, a ja czułam, jakby mój mózg całą noc rozwiązywał jakieś równania, których uczyłam się w mugolskiej szkole, i których nienawidziłam. Czemu mój umysł był taki wyczerpany? Po chwili uświadomiłam sobie, że całą noc przeszukiwał mój umysł. Legilimencja! Czy klątwa umożliwiała plądrowanie umysłu, czy zamykała mój mózg na czytanie w myślach? Modliłam się, by Snape zorientował się, że ja wciąż słyszałam i czułam, co się działo wokół mnie, że tylko moje ciało spało!

Jednak profesor od Eliksirów nie wyrzekł słowa, tylko wyszedł ze skrzydła szpitalnego, dość pośpiesznie zresztą.

Wtedy pani Pomfrey powiedziała Syriuszowi, że skoro już musi tu siedzieć i rozsiewać zarazki, to niech sobie transmutuje krzesło w fotel. Syriusz podchwycił pomysł, wykonał jej polecenie i grzecznie podziękował. Zabawne, że przed szkolną pielęgniarką ludzie odczuwali taki respekt.

Tymczasem ja kontynuowałam zajęcie z dzisiejszej nocy – odśpiewywałam w głowie wszystkie znane mi piosenki Fatalnych Jędz. To zdecydowanie mi pomagało.

Kiedy jednak brakło mi chwilowo pomysłów na repertuar, moje niezaspokojone pragnienie uwolnienia dawało się we znaki. Czułam się wtedy jak w saunie, w której ktoś podkręcił temperaturę do kilkuset stopni, zwiększając ją i zwiększając, powoli doprowadzając do oparzeń na mojej skórze... ze strachem pomyślałam, że to mnie w końcu wypali, że oszaleję i że nigdy już nie porozmawiam z osobami, które były dla mnie całym światem, które mnie uratowały...

Takie rozmyślania doprowadzały ostatecznie do pożaru, wypalającego mnie od środka. Mój stan wydawał się być nawet gorszy od siedzenia w saunie bez dostępu do tlenu. Musiałam się ruszyć, każda, nawet najdrobniejsza cząstka mnie wrzeszczała o oswobodzenie, co było dla mnie istną torturą.

Moje ciało reagowało na swój zwykły sposób: poruszało się niespokojnie „przez sen”, drżało i – to coś nowego – zaciskało palce na prześcieradle. To dawało mi lekkie uczucie ulgi, bo przynajmniej zmysł dotyku działał, co sprawiało, że koncentrowałam się na zaciskaniu dłoni na materiale, choć, rzecz jasna, i tak nie miałam w pływu na to, kiedy ten uścisk rozluźnię. Nie byłam panią własnej powłoki cielesnej. To przerażające.

Syriusz zareagował w swój opiekuńczy, ojcowski sposób. Położył dłoń na mojej, która zaciskała się na lnianym prześcieradle.

Zebrałam całą swą siłę i zaczęłam powtarzać w kółko słowa wyjątkowo spokojnej piosenki, co jak zwykle nieco ukoiło pożogę w sercu.

Tymczasem Syriusz odezwał się do pani Pomfrey. Jego głos był tak zmęczony i zmartwiony, że znów chciało mi się płakać: - Czy naprawdę nic nie można zrobić? Ona cierpi, co jakiś czas porusza się, jakby ją coś bolało.

- Powiedziałam już, że zrobiłam, co mogłam. Nie wiem co jej jest! - powiedziała ostro pielęgniarka. - Wiem, że to trudne, ale przecież nie będzie trwać wiecznie. Bądźmy dobrej myśli, ona... obudzi się. Na pewno. - dodała, łagodniejszym tonem.

Oby, pomyślałam.

W pewnej chwili otworzyły się drzwi i do środka wpełzło kilka osób. Pani Pomfrey zaprotestowała, ale po chwili przerwała jej Hermiona: - Droga pani Pomfrey. Nie jesteśmy tu po to, by przeszkadzać. Mamy pisemne zezwolenie od profesor McGonagall, na przebywanie tutaj podczas przerw między zajęciami.

Pielęgniarka zamilkła, zapewne odczytując rzeczone pozwolenie i niechętnie pozwoliła „im” wejść. „Oni”, to jak się okazało byli Harry, Ron, Hermiona, Ginny, Luna, Neville, Jenny i... - olaboga! - Draco Malfoy. Potem wszedł jeszcze Lupin, tłumacząc, że jako nauczyciel, przybył, by pilnować moich gości.

Po chwili usłyszałam cichy głos Dracona: - Czy ona... śpi?

- Na to wygląda. - odparł Syriusz, nieco ochryple.

- Nie słyszy nas? - zapytała równie cicho Jenny.

- Raczej nie. - westchnął mój przybrany ojciec.

- Jak to się stało? - dodał Harry.

- Nic nam nie mówią, o tym co zaszło. - dopowiedział Ron.

- Sam nie jestem pewien. Wygląda na to, że nie wszyscy zwolennicy Voldemorta zostali schwytani. W końcu oprócz najbliższych mu Śmierciożerców, było ich jeszcze o wiele więcej. - odparł ciężko Syriusz.

- A więc to jeszcze nie koniec wojny? - spytała zaniepokojona Hermiona.

- Nie wiem. Raczej nie mają tyle siły i zorganizowania, by atakować. Chyba że bezbronne dzieci. - powiedział Black ze złością.

- To... to Śmierciożercy zabili Alana? - upewnił się Draco, jakby z poczuciem winy w głosie. No tak, w końcu sam do nich należał. Ale to już koniec. Zmienił się.

Jednak na dźwięk imienia Alana, moje warstwy ochronne zawiodły i ból mentalny odzwierciedlił się w drżeniu ciała i przewróceniem się na drugi bok. Paznokcie wbiły się w kołdrę. Standardowo... Po co tu przychodził? Malfoy? Darzyłam go szacunkiem, współczuciem, zaczynałam go lubić, bo przestał zachowywać się jak zarozumialec, ale jeśli przychodził tylko po to, by dodawać mi cierpienia...

- Przepraszam, ja... ja nie chciałem, ja... czy ona to usłyszała? - przestraszył się Draco.

- Nie, raczej nie, ale faktem jest, że coś ją boli, albo coś dzieje się wewnątrz niej. Więc lepiej już wyjdźcie. - rzucił ostro Syriusz.

- Tak, idźcie już. - dodał łagodnie Remus, a uczniowie posłuchali go. - Syriuszu, kiedy skończę lekcje, mogę cię zmienić, jeśli chcesz.

- Nie czuję się zmęczony. - warknął Syriusz.

- Łapo... wiem, że ci ciężko.

- Nie, nic nie wiesz.

- Słuchaj...

- Ty posłuchaj. Twój syn żyje spokojnie, ma kochających rodziców. Veronica nie ma rodziny. Ma tylko mnie i Harry'ego, oraz paru przyjaciół, ale najlepszy z nich właśnie został zamordowany. Więc chyba powinienem przy niej być teraz, skoro zawiodłem wtedy, w Hogsmeade. Lunatyku.

- Pozwól mi więc w tym pomóc.

- Po lekcjach powinieneś wracać do Tonks i Teda.

- Są u babci. Powiedziałem im, że dziś nie wrócę do domu.

- To szlachetne, ale nie.

- Syriusz...

- No dobra. - westchnął po jakimś czasie. - Przepraszam.

- Będę po południu. - zakończył Remus, klepiąc Syriusza przyjacielsko w ramię. - Będzie dobrze, Łapo.

Nie odpowiedział, tylko złapał mnie za rękę.

Lupin wyszedł, a ja i Syriusz znów zostaliśmy sami.

Potem wpadł Hagrid.

- Ja cię kręcę, Veronica! - zakrzyknął. - Szedłem se właśnie narąbać drewna, jak Harry, Ron i Hermiona mi powiedzieli, co się stało! Jak zwykle, dowiduję się o wszystkim ostatni! I jeszcze ci czecioroczni rozlali mi na lekcji płyn do kąpieli dla Hardodzioba!

To on się kąpie?, pomyślałam.

- Proszę tak nie krzyczeć! - skarciła go pani Pomfrey.

- No i jak, nie budzi się? Nic, a nic? - zapytał ściszonym głosem półolbrzym.

- Nie. - odparł po prostu Syriusz.

- To nidobrze! - zawołał dobroduszny Hagrid.

- Albo pan się uciszy, albo będę zmuszona pana wyprosić! - zirytowała się pielęgniarka.

- Już, już idę, psze pani. Mam lekcję do poprowadzenia. O, na brodę Merlina! Moja lekcja! - ryknął, po czym wypadł z sali.

To było miłe, że wszyscy mnie odwiedzali. Ale czemu Snape nie wiedział jeszcze, co mi jest?!

Tym razem śpiewałam w głowie mugolskie piosenki, jako że jeszcze niedawno słuchałam tylko mugolskiej muzyki, i ogólnie wciąż miałam słabość do różnych rzeczy mugoli, jak na przykład do swojego odtwarzacza mp3, książek pisanych przez niemagicznych ludzi, telefonu komórkowego i innych gadżetów, których czarodzieje nie mieli. Właśnie kiedy nuciłam sobie w myślach, na uspokojenie, skończyły się zajęcia i uczniowie szli do dormitoriów, albo – jak było w przypadku moich przyjaciół, do skrzydła szpitalnego. Towarzyszyła im McGonagall, Lupin, Flitwick, a nawet profesor Trelawney, choć, jak słyszałam, profesor Minerva McGonagall usiłowała odesłać ją z powrotem.

No tak. Nauczycielka wróżbiarstwa zaraz powie, że nie zostało mi wiele dni życia. Ale co z tego? Ja i tak wolałam śmierć od wiecznego półsnu i nieustającego bólu.

- Jak się ma Veronica? Słyszałam, że młody Draco Malfoy jest dziś jakiś przygaszony. To znaczy, ostatnio w ogóle jest przygaszony, ale dziś jakoś wyjątkowo. - zaczęła pani dyrektor.

Uśmiechnęłam się, a raczej uśmiechnęłabym się, gdybym mogła. Zawsze lubiłam opiekunkę Gryfonów. Ale było mi też przykro z powodu Dracona. Nie było jego winą, że moje ciało zaczęło się ruszać wtedy, kiedy nie powinno.

- Bez zmian, jak sądzę. - usłyszałam melodyjny głos Luny Lovegood. - Wciąż śpi. Wygląda tak niewinnie.

- Luna... to chyba nie jest najlepszy moment, żeby przypominać, że stan Veroniki się nie poprawił. - wtrącił cicho i taktownie Neville.

Usłyszałam, jak Flitwick zaczyna coś mówić, kiedy do pokoju ktoś wpadł.

Ze zdumieniem usłyszałam głos Snape'a. Rozgorączkowany głos Snape'a.

- Wiem! Wiem, co jej jest. To Zaklęcie Wiecznego Snu. Wyjątkowo rzadko używane, wyjątkowo bestialskie. - jego głos znów stał się twardy i opanowany. - Klątwa ta, polega na tym, że ciało ofiary zasypia, ale jej umysł i dusza pozostaje żywa. Wiąże się to ze strasznym cierpieniem, spowodowanym uwięzieniem we własnym ciele. - kontynuował z nienaruszalnym spokojem. - Osoba pod wpływem zaklęcia, nie może się ruszyć, a dokładniej: nie kontroluje swoich ruchów. Powłoka cielesna rusza się, jak śpiący człowiek, tworząc złudzenie zwykłego snu. Na klątwę tą nie ma przeciwzaklęcia...

Zamarłam. CO?!

- … jest tylko eliksir, wyjątkowo trudno dostępny. - dokończył Snape.

- Masz go, Severusie? - zapytała McGonagall.

- Nie. Dodatkowo, na wykonanie eliksiru Przebudzenia, potrzebne są cztery miesiące. W żadnym wypadku nie mamy na to czasu. Panna Green ma niecałe dwa miesiące, jak sądzę. Ofiary, uwięzione we własnych ciałach, nie mogą się ruszyć, jednak wszystkie zmysły, oprócz wzroku, który zostaje wyłączony, przez wieczne zamknięcie oczu, działają. Ofiary odczuwają otoczenie. Ciepło, zimno, zapachy, oraz słyszą wszystko dookoła.

- Chcesz powiedzieć... że ona przez cały czas słyszała i czuła, co się z nią dzieje i co mówimy?! - krzyknął Syriusz.

- Tak. - odparł niewzruszenie Snape.

Przybrany ojciec błyskawicznie znalazł się przy mnie, gdyż wcześniej podszedł do Mistrza Eliksirów, by słyszeć, co mówi o klątwie. Teraz trzymał mnie za dłonie i przemawiał cicho: - Spokojnie, jestem tutaj, Veronica. Jestem z tobą. Nie pozwolę, żeby coś ci się stało. - po czym odszedł na chwilę, odzywając się do Snape'a: - Gdzie można dostać eliksir?

- Jeszcze do tego nie doszedłem.

- Nie obchodzi mnie to! Masz pojęcie, jak ona się czuje? Zamknięta i słysząca nas, ale nie mogąc się odezwać, otworzyć oczu, poruszyć się? Pomyśleliście wszyscy o tym, co musi się dziać w środku niej?!

- Owszem, Black. - warknął Severus. - Prawdopodobnie ma dwa miesiące, zanim jej myśli i energia, nie mogąc znaleźć ujścia, zacznie ją przytłaczać i odbijać się najpierw na jej ciele, które prawdopodobnie będzie ruszać się coraz częściej i gwałtowniej. Następnie straci zmysły.

Jak na zawołanie, moim ciałem wstrząsnęły drgawki, silniejsze niż dotychczas, a pięści same się zacisnęły. Syriusz był przy mnie i szeptał desperacko, że zdobędzie dla mnie eliksir, choćby miał zginąć. Nie wątpiłam w to. Drgawki powoli ustawały.

- Severusie, musi być sposób na zdobycie antidotum! - zaskrzeczał Flitiwck.

- Owszem. Sądzę, że wiem, kto rzucił na nią klątwę. Uciekł wam, teleportując się i żyje, prawda? - raczej stwierdził, niż spytał Snape.

Lupin przytaknął.

- W takim razie, muszę wrócić w szeregi Śmierciożerców na jakiś czas, by znaleźć tego, który rzucił klątwę i zabrać mu eliksir. Każdy kto używa klątw bądź trucizny, ma przy sobie antidotum. Śmiem twierdzić, że i on trzyma się tej zasady.

- Wiele ryzykujesz. - zauważyła McGonagall.

Nie odpowiedział.

- Ale to twój wybór. - dodała dyrektorka.

Panowała cisza.

Po chwili usłyszałam, jak ktoś szybkimi krokami zbliża się do drzwi, a potem wychodzi.

Przypuszczałam, że to Snape.

Po jego wyjściu nikt się nie odzywał.

- To dobry człowiek. - powiedziała cicho McGonagLall. Odchrząknęła i wyszła.

- Mam złe przeczucia... - zaczęła Trelawney, ale Flitiwck przerwał jej ostro i pociągnął w stronę wyjścia.

Zostali już tylko Syriusz, Lupin, Luna, Neville, Jenny, Ginny, Ron, Hermiona i Harry.

- Ona... nas słyszy. - powiedziała cicho i z niedowierzaniem Hermiona.

- I czuje wszystko dookoła. Ciepło, zimno, nawet zapachy. - zamruczała Luna, wyraźnie zafascynowana.

Niech wreszcie przestaną o mnie mówić tak, jakby mnie tu nie było! - pomyślałam, zirytowana.

- Veronica, my... - zaczął zakłopotanym głosem Harry. - my naprawdę... będziemy z tobą. Wiemy, że jest ci ciężko... i że czujesz się okropnie, tak uwięziona i nie mając wpływu na wszystko co cię otacza i...

Nagle wezbrała we mnie furia. WCALE NIE! Nic nie wiecie! Nie wiecie jak to jest i nawet nie wyobrażacie sobie, co czuję! - darłam się bezgłośnie, tłumiona i niesłyszana, we własnej głowie.

Moje ciało reagowało jak w febrze. Znów zaczęło się nerwowo przewracać z boku na bok, trząść, a paznokcie wbijały się w pościel.

Syriusz pochylił się nade mną i powiedział do moich przyjaciół: - Idźcie już. Nie pomagacie jej. Prawda, Veronica? Ale już dobrze. Jesteś bezpieczna.

Powoli się uspokajałam, a ze mną i ciało. Przynajmniej Syriusz mnie rozmiał. Przynajmniej on.

- Ja... my... pójdziemy już. - westchnął skruszony Harry.

- Harry? - odezwał się Syriusz.

- Tak?

- Wiesz, nie przejmuj się. To nie twoja wina.

- Ale...

- Właściwie, to wszystko jest moją winą. - powiedział cicho Syriusz.

- Nieprawda. - nie zgodził się jego chrześniak. - Zresztą, Snape jak się zaweźmie, to zdobędzie to, czego chce. Wszystko się ułoży. Pa, Veronica. I... trzymaj się.

Wyszli.

Syriusz westchnął ciężko i chwycił mnie za rękę.

Trwaliśmy tak kilka godzin, a ja miałam ochotę krzyknąć, żeby poszedł gdzieś odpocząć. Ale nie mogłam. No jasne.

Potem przyszedł Remus, przypominając, że teraz jego kolej, by ze mną pobył.

- Nie. Nie teraz, kiedy wiem, że ona tak naprawdę nie śpi. Ona... ona musi czuć coś okropnego, czego my nie potrafimy sobie nawet wyobrazić. Muszę przy niej być. - zaoponował Syriusz, z mocą.

- Oczywiście, ale ona na pewno nie chce, żebyś w ogóle nie spał. Zgadza się, Veronica? - rzucił w moją stronę Lupin.

Och, tak. - pomyślałam.

- Wrócisz do niej rano. - perswadował łagodnie Lunatyk.

- No dobrze. - zgodził się Wąchacz.

- Będzie dobrze. Idź odpocząć.

- Ta.

- Trzymaj się, Łapo.

Zostałam z Remusem, który usiadł na fotelu Syriusza.

- Cześć, Veronica. Wiesz, opowiem ci może o tym, co przerabiam teraz z trzecim rokiem, dobrze? Nie powinnaś zostawać całkiem w tyle, jeśli chodzi o naukę.

To był dobry pomysł. Słuchałam o Obronie Przed Czarną Magią, a profesor wtrącał też ciekawe anegdotki o uczniach, i o tym, jak radzili sobie z nauką różnych zaklęć.

Na przykład Neville robił ponoć coraz większe postępy, co mnie cieszyło. Z kolei Ron przez przypadek stłukł żyrandol.

Lupin opowiadał i opowiadał, a ja koncentrowałam się na każdym słowie, by nie czuć tego, co paliło mnie od środka.

W pewnym jednak momencie coś we mnie pękło, i zmysły wybuchły we mnie, chcąc za wszelką cenę zostać uwolnione. Ciało zatem wykonało typową sekwencję ruchów człowieka, który śni wyjątkowo męczący koszmar.

Lupin złapał mnie za dłoń, niczym Syriusz i przemawiał spokojnie, powtarzając, że nic mi nie będzie. Po kilku chwilach poskutkowało.

- Nie martw się. Znam Severusa, na pewno wkrótce wróci razem z eliksirem i to piekło się skończy. - powiedzał. - À propos, wiesz, że wyruszył natychmiast po tym, jak stąd wyszedł? To znaczy, najpierw zamknął się w swoim gabinecie na pół godziny, wziął jakieś fiolki i parę rzeczy, i nic nikomu nie mówiąc, wyruszył. Profesor McGonagall natychmiast rozpoczęła poszukiwania mistrza eliksirów.

Remus prowadził swój monolog jeszcze kilkanaście minut, ja natomiast chłonęłam jego słowa.

Potem zamilkł, a ja rozmyślałam i cieszyłam się wyjątkowym spokojem wewnętrznym, spowodowanym nadzieją. Nadzieją, że to się skończy, gdy wróci Snape.

8 komentarzy:

  1. Wow, mega mnie wciągnęło.
    Naprawdę, rewelacyjne :D .
    Dowiedziałam się o blogu dzięki fanpejdżu, który lajkuje :D. Mogłabyś mnie informować o nowych rozdziałach? ;]. Bo na fejsie to zawsze mogę ominąć :] . Jak coś to możesz na blogu, na ktorego również zapraszam. www.dramione-lov.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. Wow świetny rozdział oby tak dalej :)
    Mam nadzieje ,ż nie będę musiała długo czekać na nowy rozdział.

    OdpowiedzUsuń
  3. hehe czytam sobie czytam i tak myślę co bym zrobił gdybym był w takiej sytuacji no i tak pierwsze co mi wpadło do głowy to to, że pewnie bym nucił sobie w myślach jakieś piosenki lub utwory :P a tu nagle fragment o tym co robiła żeby nie myśleć o tym w jakiej sytuacji się znajduje, pierwsze co zrobiłem gdy ten fragment przeczytałem to się uśmiechnąłem i zaśmiałem (oczywiście coś w stylu chichoty) :D

    OdpowiedzUsuń
  4. ,,Nagle wezbrała we mnie furia. WCALE NIE! Nic nie wiecie! Nie wiecie jak to jest i nawet nie wyobrażacie sobie, co czuję! - darłam się bezgłośnie, tłumiona i niesłyszana, we własnej głowie." Motyw z piąteczki HP?? :P tak przy okazji ładnie się prezentuje, choć nienawidzę jak ktoś cierpi, nawet w książce, po prostu aż mnie to boli jak coś takiego czytam i jedyne czego chce to np. domyśl się tego, (w tym przypadku) obudź się wreszcie i inne. Bardzo mi się książka podoba.

    OdpowiedzUsuń
  5. Zmiana u Severusa ? o.O Fajnie piszesz, Ver ( ;d ), naprawdę ;D . Mam nadzieję jednak, że Sev szybko wróci z tej wyprawy, bo przydałaby się jakaś akcyjka ;p , ale to już pozostawiam twojej wyobraźni.

    Jak będziesz miała czas to wpadnij do mnie: http://corka-polkrwi-victoria.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  6. love it!
    Świetnie piszesz, czekam na kolejne rozdziały ;)

    OdpowiedzUsuń
  7. świetne kiedy będzie nowy rozdział czekam z niecierpliwością

    OdpowiedzUsuń