Były osoby, na które nigdy
nie potrafiłam się tak naprawdę zezłościć. Do tych osób
należał między innymi Syriusz i Remus. Tak więc, kiedy oni
czuwali przy moim łóżku, ich obecność dodawała mi otuchy i
uspokajała mnie.
Rano, kiedy pani Pomfrey
zaproponowała profesorowi Lupinowi herbatę, a ten odmówił,
pojawił się Syriusz. Kochany tato. No, zastępczy tato. Ale za to
jaki kochany.
Usiadł przy mnie i przywitał
się ciepło z Lupinem, a następnie ze mną. Lubiłam, gdy ludzie
się zwracali bezpośrednio do mnie, wtedy wiedziałam, że pamiętają
o mojej nieustannej obecności, ale jednocześnie tak bardzo
chciałam im odpowiedzieć, a nie mogłam...
Remus pognał na swoją lekcję
OPCM, a Syriusz rozsiadł się na swoim fotelu, wbijając we mnie
swoje spojrzenie. Czułam jego wzrok na sobie.
Już miałam zacząć swoją
codzienną autohipnozę, polegającą na powtarzaniu w kółko
jednego słowa, kiedy w mojej głowie ukazał się przerażający,
zamazany obraz. Samochód, pędzący z niedozwoloną prędkością,
blada, piękna twarz kobiety o wielkich, niebieskich oczach, które
powoli się zamykały... krzyk. Krzyk taty: „NIE! Maria, NIE!”
Ułamek sekundy. Ułamek
wspomnienia i koniec. Znowu nic. Ale... to niemożliwe, ja... NIE
MOGŁAM tego pamiętać... nie mogłam pamiętać, jak zginęła
mama, bo byłam wtedy za mała! Ja nawet nie miałam prawa pamiętać
twarzy mamy... tego, że miała długie, czarne falowane włosy,
piękną, jasną cerę, błękitne oczy... Moja psychika tego nie
wytrzymała. W duszy rozpętało się prawdziwe piekło, a moje ciało
zaczęło się rzucać, zaplątywać w kołdrę, wykonywać
chaotyczne ruchy rękami, powieki drgały.
Syriusz natychmiast pochylił
się nade mną, powtarzając jakieś słowa, kojącym, uspakajającym
głosem. Nie mogłam jednak rozróżnić wyrazów. W głowie mi
huczało.
Mamo, nie! Dlaczego? -
krzyczałam z kolei ja, usiłując wypchnąć słowa przez nieruchome
usta. Bez skutku.
Skup się. Skup się na tym,
co mówi Syriusz. Nie każ mu się dłużej o ciebie martwić! -
rozkazywał głos w mojej głowie.
Usłuchałam. Zebrałam całą
swoją silną wolę, i powoli zaczęłam przywracać swoje wnętrze
do normalnego stanu.
Wraz z emocjami, uspakajało
się ciało, kończąc swoje szaleńcze wybryki.
Wróciła świadomość
otoczenia. Skupiłam się najmocniej jak potrafiłam.
Leżałam w dziwnej pozycji,
zaplątana w kołdrę.
Syriusz trzymał mnie za
nadgarstki, i wciąż do mnie przemawiał. Z trudem rozróżniłam
ostatnie dwa słowa: - Jestem tutaj.
Po chwili słabości,
nastąpiło załamanie.
Miałam dość. Dość klątwy,
dość więzienia z samą sobą w samej sobie, dość wspomnień i
swoich wybuchów, które doprowadzało do niespokojnej reakcji mojego
ciała.
Miałam dość wszystkiego. W
takiej sytuacji chciałam schować twarz w dłoniach. Ale jak? Byłam
bezsilna. To tego miałam najbardziej dosyć – swojej bezsilności.
Wtedy odezwała się pani
Pomfrey: - Pana obecność ją uspakaja. Mogę ją więc z panem
zostawić, a sama muszę wybrać się do Hogsmeade. Będę za jakieś
dwie godziny.
Syriusz tylko coś mruknął w
odpowiedzi, a kobieta wyszła.
Tymczasem ja wciąż nie
potrafiłam poradzić sobie ze wspomnieniem. Ze wspomnieniem tych
zamykających się oczu, krzyku taty...
Ciało zaczynało
niebezpiecznie drgać.
Wtedy Syriusz zrobił coś
niespodziewanego. Podniósł mnie z łóżka, wziął w ramiona i
usiadł ze mną na fotelu.
Zwinięta w kłębek na jego
kolanach, z głową wtuloną w jego pierś, ogrzewana jego
wewnętrznym ciepłem, po raz pierwszy od czasu „zaśnięcia”
czułam się NAPRAWDĘ spokojnie.
Napawałam się jego
bliskością i dziękowałam Bogu, że zesłał Go na moją drogę.
Syriusz. Byłam mu taka
wdzięczna. Za to, że mnie adoptował. Że zabrał mnie do Hogwartu.
Że był dla mnie taki dobry. Że czuwał przy mnie teraz, kiedy tak
bardzo tego potrzebowałam. Że mnie rozumiał. Że wziął mnie w
ramiona. Za wszystko.
Teraz przycisnął moją głowę
mocniej do swojej marynarki, gładząc mi uspokajająco włosy
dłonią.
Czułam się, jakbym naprawdę
spała. Spokojna, wtulona w ojca. Moja głowa nie była zaprzątnięta
wtedy niczym innym.
Dziękuję. - powiedziałam w
myślach.
Nie usłyszał. Jakże by
inaczej. Ale kiedy już się obudzę, dowie się, jak bardzo jestem
mu wdzięczna.
Na pewno mu tu powiem. I nie
tylko to. Muszę mu powiedzieć, jak bardzo jest dla mnie ważny.
***
Kiedy wróciła pani Pomfrey i
zobaczyła mnie na kolanach przybranego ojca, wpadła w szał,
twierdząc, że jestem chora i potrzebuję spokoju i muszę leżeć w
łóżku.
Syriusz, jako że z natury był
porywczy i wybuchowy, położył mnie delikatnie na łóżku, po czym
wybuchnął wściekle, dyskutując zażarcie z pielęgniarką,
dowodząc że ta nie ma racji.
- Nie obchodzi mnie pańskie
zdanie, to ja tu jestem magomedyczką!!! - wrzasnęła Pomfrey. -
Proszę wyjść!!! Jak widać, ona nie potrzebuje pańskiej
obecności.
Syriusz gwałtownie ruszył w
stronę drzwi. Tak świadczyły przynajmniej jego kroki.
NIE! TY WSTRĘTNA, OKROPNA
KOBIETO, JAK MOGŁAŚ?! POTRZEBUJĘ SYRIUSZA! - krzyczałam w głowie,
dostając nagłego ataku szału.
Efekt był zadowalający –
moje ciało zaczęło się rzucać w spazmach, paznokcie wbiły się
w poszewkę kołdry.
Pani Pomfrey zdezorientowana
podeszła do łóżka.
- Spokojnie, kochanie,
wszystko jest w porządku...
NIE! NIC NIE JEST W PORZĄDKU!
Moja wściekłość nie
ustała, a ciało wspaniale się rzucało, na co pielęgniarka nie
miała wpływu. I bardzo dobrze. Niech wreszcie zrozumie, że ja
potrzebuję bliskości drugiego człowieka. Ale nie jej, co to to
nie.
Wtedy zbliżył się Syriusz,
chwytając mnie za ręce.
- Już dobrze. Nie zostawię
cię. Obiecuję.
Na te słowa cały niepokój
się rozwiał. Wierzyłam Syriuszowi. Zarówno wewnątrz jak i na
zewnątrz mnie zapanował względny spokój.
- N-no dobrze. - zgodziła się
wreszcie, choć niechętnie uzdrowicielka. - Niech pan zostanie. Ale
chora ma leżeć na łóżku.
Syriusz nic nie powiedział,
zapewne by nie pogarszać sytuacji, i usiadł na swoim fotelu.
Kiedy magomedyczka odeszła do
swojej klitki, w której znajdowało się łóżko i szafka, z tego
co wiedziałam, Syriusz pochylił się nade mną i mruknął cicho: -
To była niezła akcja, Veronica.
Miałam ochotę parsknąć
śmiechem. Kochany Syriusz.
Od tamtego czasu był
ostrożniejszy. Brał mnie na kolana tylko nocą, kiedy pielęgniarka
szła spać. Tylko wtedy, bezpośrednio przy „ojcu”, czułam się
dobrze. Zasypiał na fotelu, a ja, wtulona w niego, dawałam myślom
błądzić po najróżniejszych obszarach. Wczesnym rankiem On budził
się i odkładał mnie na łóżko szpitalne.
W ciągu dnia trzymał mnie za
rękę, czasami coś mówił. Jego głos działał na mnie kojąco.
Niestety, mijał już tydzień,
odkąd Snape w yruszył po eliksir, a wciąż go nie było.
I dziewiąty dzień, odkąd
zostałam „uśpiona ”.
Moja samokontrola stawała się
coraz bardziej nikła. Nie miałam siły walczyć z tym, co
rozpierało mnie od środka, co wrzeszczało o wolność, o możność
poruszenia się.
Coraz częściej traciłam
kontrolę nad umysłem, na co moje ciało odpowiadało szaleńczymi,
konwulsyjnymi ruchami.
Syriusz co jakiś czas mruczał
niespokojnie coś w stylu: „Kiedy ten Snape raczy wrócić?!”.
Innymi razy z kolei uspakajał mnie: „Nie martw się. Snape wróci
już niedługo, zobaczysz.”
Jednak ja czułam się coraz
gorzej.
I nikt nie potrafił nic na to
poradzić. Łącznie ze mną.
Pewnego dnia, odwiedziła mnie
profesor McGonagall. Nakazała Syriuszowi iść gdzieś odpocząć i
trochę odespać. Najlepiej, żeby się teleportował na jeden dzień
do domu.
Syriusz uprzejmie, acz
stanowczo odmówił i orzekł, że raczej pójdzie posiedzieć u
Hagrida. Następnie powiedział w moją stronę, że wróci jutro z
samego rana.
Tymczasem dyrektorka
przysiadła na jego fotelu.
- Ach, Veronica, aleś nam
dała powodów do zmartwień! - powiedziała, swoim odrobinę
skrzeczących głosem, ze szkockim akcentem.
Wiem, pani dyrektor. -
pomyślałam, ze skruchą.
- Wiemy, że musi być ci
ciężko, choć nikt od dawna nie słyszał o zaklęciu Wiecznego
Snu. - kontynuowała Minerva McGonagall. - Jednakże, moja droga,
pamiętaj to, co ci teraz powiem. Musisz z tym walczyć. Nie
czas na uleganie Czarnej Magii. Jesteś Gryfonką, prawda? A
prawdziwy Gryfon nigdy się nie poddaje. Pamiętaj o tym. -
powtórzyła z naciskiem dyrektorka i mocniej ścisnęła moją dłoń.
Miała rację. Jako Gryfon,
musiałam dać świadectwo o swoim domu. Musiałam być silna,
udowodnić, że Gryfoni są tacy, jak o nich opowiadają pieśni
Tiary Przydziału.
Jednym słowem – zero
presji. - pomyślałam, z przekąsem.
A potem moje ciało gwałtownie
rzuciło się na bok.
***
Pod wieczór pani profesor
wyszła, a przyszedł do mnie Hagrid. Chyba jeszcze nigdy nigdy tak
mnie nie ucieszyła jego obecność. Poczciwy wielkolud był tak
wzruszony moją niedolą, że aż rzewnie zapłakał. Jego wielkie -
jak ziarna grochu, czy innej brukselki – łzy, spadały na moją
rękę. Było to trochę irytujące, ale to nic, w porównaniu z
żałością, jaką odczuwałam, z powodu tego, że nie mogę
gajowego pocieszyć.
Hagrid przemawiał do mnie
rozdzierająco żałosnym głosikiem, przeklinając na tego
parszywego knypka, co to na mnie rzucił urok. I, oczywiście,
powtarzał, że „to jego wina, bo gdyby tam był, to do niczego by
nie doszło, a przecie widział, jak ja z Alanem odchodziliśmy, ale
nic nie zrobił, bo wolał się obżerać jak jaki smok”.
Zabawne – wszyscy dookoła
winią siebie, a to przecież tylko moja wina...
Kiedy jednak Hagrid, zły na
siebie, zaczął ryczeć jak bóbr, przebrała się miarka.
Emocje, pragnienia, uwięzione
zmysły, raniły mnie od środka tysiącem igiełek – ba, IGIEŁ,
a moja cielesna powłoka rzucała się na boki jak worek kartofli.
W pewnym momencie zaczęłam
spadać, ale złapał mnie Hagrid. Przytulił mnie do siebie, lejąc
swe krokodyle łzy, i ostrożnie położył mnie z powrotem, nie
wiedząc, co powiedzieć. Z jego ust wydobywała się tylko
nieskładna paplanina, kiedy nadbiegła pani Pomfrey, wrzeszcząc na
biednego Hagrida. Wypędziła go, nieszczęśliwego i smarkającego w
swoją „chusteczkę”. (Nie wątpiłam, że to ta w grochy,
wielkości obrusa).
Na noc przyszła do mnie
profesor Trelawney, a ja pomstowałam w duszy na tego, który
pozwolił tej dziwaczce zbliżyć się do mnie.
Kiedy zaczynała mówić o
czyhającej na mnie śmierci, musiałam „wywrzaskiwać” sobie w
głowie tekst jakiejś piosenki, żeby nie wybuchnąć. Na całe
szczęście, niemożliwa pani profesor szybko usnęła, co było dla
mnie prawdziwym błogosławieństwem, i o dziwo, tej nocy udało mi
się popaść w pewne odrętwienie, które sprawiało, że nie
myślałam za bardzo o niczym. Nie wiedziałam, czy taki stan był
dobry, czy raczej był to symptom oddalania się mego umysłu. Być
może, po tym czasie, który mi został, nie oszaleję, tylko po
prostu popadnę w taką nicość, pozbawiona umysłu...?
Rano wrócił Syriusz, a ja
wyrwałam się z letargu. I nagle rzuciło mną tak, że spadłam z
łóżka, a Syriusz nie zdążył mnie złapać. Jedyne, co udało mu
się przytrzymać to moja głowa, dzięki czemu nie uderzyła w
podłogę.
Obawiam się, że właśnie
wtedy, od czasu nocnego odrętwienia, moja „przypadłość”
pogłębiła się.
Szybko do części szpitalnej
przybyło paru nauczycieli, w tym prof. McGonagall.
Nie dało się zaprzeczyć, że
mi się pogarszało.
Błagałam sam swoje wnętrze
o spokój, wmawiałam sobie, że to w niczym nie pomaga, ale na
próżno. Ciało wciąż się rzucało, ręce zaciskały na materiale
prześcieradła.
Pani Pomfrey powiedziała, że
chyba trzeba założyć mi pasy bezpieczeństwa, że nie ma innego
wyjścia.
- Nie! - zareagował ostro
Syriusz.
- Inaczej zrobi sobie krzywdę.
- syknęła pielęgniarka.
Syriusz usiadł na fotelu,
sięgnął po mnie, posadził na kolanach i przytulił do siebie.
Podziałało. Ulżyło mi,
uspokoiłam się. W jego ramionach było jedyne miejsce, które
dawało mi poczucie bezpieczeństwa.
Starałam się nie słuchać
dalszej wymiany zdań obecnych tu dorosłych.
Było mi wszystko jedno,
byleby pozwolili mi zostać tam, gdzie byłam.
***
Skoncentrowałam się i
stwierdziłam, że wciąż jestem skulona na kolanach Syriusza.
Gładził mnie lekko po włosach, wokoło było cicho i spokojnie. A
więc zgodzili się, bym przebywała bezpośrednio przy tacie. Coraz
częściej nazywałam go w myślach tatą. Zastanawiałam się, czy
to właściwe.
Nie mogłam się tylko
zorientować, która jest godzina, no bo niby jak.
Chciałam, żeby ktoś coś
powiedział. Nic nie było gorsze od nudy. Nuda łatwo przeradzała
się w piekło, w moim obecnym stanie. Starałam się o tym nie
myśleć, ale coraz częściej przychodziło mi do głowy, co się ze
mną stanie, jeśli Snape nie zdobędzie antidotum. Zadrżałam
lekko. Syriusz zaniepokojony, przycisnął mnie mocniej do piersi.
Drżenie ustało. Ale chciało mi się płakać. Syriusz był dla
mnie taki dobry. Snape ryzykuje życie, a ja chyba już nigdy nie
będę w stanie im podziękować. Co, jeśli mój umysł po prostu
odpłynie? Czułam, jak rzucana na mnie klątwa wypala mnie od
środka, czułam, że nie wytrzymam tego już długo, że ostatecznie
całkiem spłonę. Ostatecznie udało mi się otrząsnąć z czarnych
myśli i skupić na tym, co tu i teraz. Nie było to łatwe, ale w
głowie próbowałam odtworzyć obraz sali szpitalnej. Wyobraziłam
sobie wszystko, wyczułam ziołowy zapach mikstur pani Pomfrey.
Poczułam się trochę lepiej.
Nagle do środka ktoś wszedł.
Dwie osoby. Po żywym szczebiocie poznałam Hermionę, a drugą osobą
był chyba Ron, bo mamrotał coś niewyraźnie, jak to czasem miał w
zwyczaju.
- Ron, nie marudź, to tylko
parę książek, a w ogóle to Wingardium Leviosa powinieneś
mieć w małym palcu. Przetransportuj je na tą półkę.
- Staram... się...
- Brawo, Ron. Cześć,
Syriusz. Cześć, Ver. Przynieśliśmy parę rzeczy. Przede wszystkim
– książki. Do eliksirów. Do zaklęć. Do OPCR. Do historii
magii. I te mugolskie powieści, które ostatnio przysłali mi
rodzice. Są super. I mp3. Sama mugolska muzyka na tym, Ver.
Próbowałam zaczarować to, żeby grało też jakąś muzykę Jędz,
ale nie chciało się słuchać. - głos Hermiony zdradzał, że była
wielce zdziwiona, że cokolwiek nie słuchało jej i jej zaklęć.
- Taa. Bo stwierdziliśmy, że
musisz się nudzić. Hermiona będzie ci czytać... i ja oczywiście
też. - dodał szybko Ron. - I ten dziwaczny przedmiot... będziesz
mogła słuchać muzyki.
Kochałam moich przyjaciół.
Gdybym mogła, to bym ich uściskała.
Z niecierpliwością czekałam,
kiedy ktoś założy mi na głowę słuchawki i wszystko, co będę
słyszeć, będzie muzyką...
Jasna cholera. No bez jaj. Podstawowe zaklęcie, a nie wiesz co ono robi... Wingardium Leviosa może utrzymać rzeczy w powietrzu i nimi poruszać, ALE TYLKO W GÓRĘ I W DÓŁ. Masz nawet na to dowód w 7 części.
OdpowiedzUsuńKIedy nastapena czesc? 5?
OdpowiedzUsuńPonieważ są wakacje, mam trochę wolnego czasu, to postaram się popracować nad następnym rozdziałem ;)
UsuńWakacje sie koncza a 5 rozdizalu nie ma !
OdpowiedzUsuń